Rozdział 6
Forest' Taistelu
Uczył się jeszcze przez kilka następnych dni. Polanka do tego
przeznaczona nie była daleko od kamiennej, leśnej chatki czarodzieja,
który jak dowiedział się tego Dymitr zwał się Duncan.
Chłodne
lato krain północnych dobiegało końca. Pewnego dnia odbijali między sobą
kulę mocy. Dymitr nie panował nad magią bardzo sprawnie. Moc formowała
się w co najwyżej słabe światło, nie potrafiła zrobić nikomu krzywdy ani
nic stworzyć lub poruszyć.
Duncan i Dymitr postanowili zrobić
swego rodzaju walkę, na magię, choć uczeń magika nie mógł mu nic zrobić.
Gra była symboliczna. Zasady były proste: zostaniesz trafiony trzy razy
- przegrywasz, w grze mogą być co najwyżej trzy kule, jedynie z
właściwościami świetlnymi. Czarodzieje nazywali to Forest' Taistelu.
Duncan zaczął. Wchłonął trochę mocy
i uformował niewielką kulę, skrzącą się niebieskim światłem na
wszystkie strony. Standardowo początek gry odbywał się na polanie.
Dymitr stał przed nauczycielem. Ten bawił się kulą; latała mu wokół rąk i
ramion, gdy niespodziewanie wypuścił moc przed siebie. Chłopak znał tą
sztuczkę, był przygotowany. Wykonał obrót przy czym pochwycił moc
czarodzieja i wysłał ją w nadciągający pocisk. Zawirował jeszcze raz i
wystrzelił w kolejny pocisk mistrza. Oba były słabe, by Dymitr nie
stracił kontroli nad nimi, więc w kontakcie oba wyparowały. Czeladnik
pomyślał, że trochę zmarnował okazję; mógłby złapać dwa pociski naraz,
by nie nadużywać energii na tworzenie swoich. Zrobił najpierw słabą
iskrę i wysłał ją w kierunku nauczyciela. Ten nie zauważył jej i uczeń
powiększył ją by trafiła magika w plecy. Dymitr zdobył punkt. Następnie
magik zdobył dwa punkty jednym trikiem: zakręcił kulami wokół Dymitra a
ten nie potrafił powstrzymać tylu kul. Potem chłopak zmylił czarownika i
zdobył kolejny punkt.
Gdy siłowali się dwoma kulami, na
polane wjechał mężczyzna na biało-brązowym koniu. Nosił rajtuzy i
ogólnie nikt nie byłby zaskoczony spotykając go w łóżku z innym facetem.
Poprawił czarne, kręcone włosy i zza pazuchy czerwonego kubraka wyjął
zapisany arkusz papieru z królewską pieczęcią. Zaczął czytać.
-Według
zarządzenia- jego łamliwy zamieniał akcenty.- Jego Królewskiej Mości,
na podstawie rozkazu podpisanego w dniu szóstym siódmej fazy księżyca...
-Przejdź
do rzeczy, do cholery- zdenerwował się Duncan. W Krainach Północnych
Rioński zwyczaj ceremonialnego gadania, przywiezionego z Krain
Środkowych, uznawany był za całkowity bezsens. Duncan pamiętał czasy gdy
Rion zajął część tego mroźnego świata i już wcześniej z fascynacją
podróżował po tych ziemiach, więc irytowały go zwyczaje przywiezione z
rodzinnego kraju.
-Panie - oznajmił posłaniec. - Jest pan wezwany przez króla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz