czwartek, 18 września 2014

Kroniki z Arven 6 - Forest' Taistelu

                                                                         Rozdział 6
                                                                      Forest' Taistelu

Uczył się jeszcze przez kilka następnych dni. Polanka do tego przeznaczona nie była daleko od kamiennej, leśnej chatki czarodzieja, który jak dowiedział się tego Dymitr zwał się Duncan.
   Chłodne lato krain północnych dobiegało końca. Pewnego dnia odbijali między sobą kulę mocy. Dymitr nie panował nad magią bardzo sprawnie. Moc formowała się w co najwyżej słabe światło, nie potrafiła zrobić nikomu krzywdy ani nic stworzyć lub poruszyć.
  Duncan i Dymitr postanowili zrobić swego rodzaju walkę, na magię, choć uczeń magika nie mógł mu nic zrobić. Gra była symboliczna. Zasady były proste: zostaniesz trafiony trzy razy - przegrywasz, w grze mogą być co najwyżej  trzy kule, jedynie z właściwościami świetlnymi. Czarodzieje nazywali to Forest' Taistelu.
  Duncan zaczął. Wchłonął trochę mocy i uformował niewielką kulę, skrzącą się niebieskim światłem na wszystkie strony. Standardowo  początek gry odbywał się na polanie. Dymitr stał przed nauczycielem. Ten bawił się kulą; latała mu wokół rąk i ramion, gdy niespodziewanie wypuścił moc przed siebie. Chłopak znał tą sztuczkę, był przygotowany. Wykonał obrót przy czym pochwycił moc czarodzieja i wysłał ją w nadciągający pocisk. Zawirował jeszcze raz i wystrzelił w kolejny pocisk mistrza. Oba były słabe, by Dymitr nie stracił kontroli nad nimi, więc w kontakcie oba wyparowały. Czeladnik pomyślał, że trochę zmarnował okazję; mógłby złapać dwa pociski naraz, by nie nadużywać energii na tworzenie swoich. Zrobił najpierw słabą iskrę i wysłał ją w kierunku nauczyciela. Ten nie zauważył jej i uczeń powiększył ją by trafiła magika w plecy. Dymitr zdobył punkt. Następnie magik zdobył dwa punkty jednym trikiem: zakręcił kulami wokół Dymitra a ten nie potrafił powstrzymać tylu kul. Potem chłopak zmylił czarownika i zdobył kolejny punkt.
        Gdy siłowali się dwoma kulami, na polane wjechał mężczyzna na biało-brązowym koniu. Nosił rajtuzy i ogólnie nikt nie byłby zaskoczony spotykając go w łóżku z innym facetem. Poprawił czarne, kręcone włosy i zza pazuchy czerwonego kubraka wyjął zapisany arkusz papieru z królewską pieczęcią. Zaczął czytać.
 -Według zarządzenia- jego łamliwy zamieniał akcenty.- Jego Królewskiej Mości, na podstawie rozkazu podpisanego w dniu szóstym siódmej fazy księżyca...
 -Przejdź do rzeczy, do cholery- zdenerwował się Duncan. W Krainach Północnych Rioński zwyczaj ceremonialnego gadania, przywiezionego z Krain Środkowych, uznawany był za całkowity bezsens. Duncan pamiętał czasy gdy Rion zajął część tego mroźnego świata i już wcześniej z fascynacją podróżował po tych ziemiach, więc irytowały go zwyczaje przywiezione z rodzinnego kraju.
-Panie - oznajmił posłaniec. - Jest pan wezwany przez króla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz