czwartek, 24 lipca 2014

Kroniki ze Świata Arven 1 - Magia w lesie.

Dymitr biegł leśną ścieżką znajdującą się nad wartkim górskim potokiem. Goniąca go grupa chłopców ciągle rzucała przezwiskami skierowanymi w jego stronę. Nie byli zmęczeni tak jak on. Wiedział, że jeśli się zatrzyma tamci stłuką go kijami. Niestety w świerkowym lesie na próżno było szukać dobrych kryjówek.
   Ciężko było stwierdzić czemu był gnębiony przez innych. Może przez wygląd. Ciemny bląd, łatwiej szukać było na wschodzie, niż tu  w Górach Białych. Pewnie podejrzewano, że nie był tutejszy. Nawet jego imię  łatwiej było uznać za wschodnie.
  Prześladowcy doganiali go.  Strumień był teraz niżej. Jego brzegi były wysokie prawie na półtora meta wysokości. Cały las stawał się tu bardziej niż wcześniej połałdowany niskimi pagórkami. Tutaj również rosło więcej traw, krzakõw i mchu obrastającego ziemie i pnie drzew. Dymitr postanowił schować się przy stumieniu. Zeskoczył i upadł do wody. Wstał ociekając wodą. Schował się w zagłębieniu brzegu, powstałego z ciemnej gleby przyczepionej do korzeni pobliskiego drzewa.      Oprawcy  zmyleni po chwili zeskoczyli do strumienia. Chłopiec  wyszedł z kryjówki i zaczął uciekać w drugą stronę.  Gdy gnębiciele byli już dość blisko, doganiali go, Dymitr poślizgnął się na mokrym kamieniu i przewrócił się. Chuligani podbiegli na odległość kilku metrów od niego. Najstarszy, wysoki umięśniony rudzielec imieniem Tomas wyszczerzył zęby i  zatrzymał się. Długi kij powędrował w Górę i już miał uderzyć gnębionego gdy nagle stało się coś niesłychanego. Dymitr myśląc jak bardzo chciałby by to prześladowców sprano kijami, mało nie zachłysnął się wodą, gdy kij wyślizgnąłn się z ręki Tomasa i zaczął bić go po ramionach. Peter brat Toma, również rudzielec, w przeciwieństwie do pozostałych czterech członków bandy nie przetraszył się. Peter był po prostu idiotą. Kij atakuje sam twojgo brata? Według niego powinno się nie odciągnąć ruzgę, a bić się ze sprawcą zajścia. Pochwycił swóją gałąź i postanowił sprać Dymitra. W tym momencie kij bijący Tomasa, ku zdziwieniu Dymitra, wskoczył do ręki chłopcu, który spowodował nieświadomie to zajście. Wstał z ziemi. Wciąż oszołomiony całym zdarzniem postanowił się pojedynkować z Peterem. Po tylu latach przyszedł czas zemsty. Nad dziwnym zachowaniem broni drewnianej zdecydował pomyśleć potem. Inni chłopcy uciekli.
  Peter rzucił się na niego biegiem. Kij napastnika spadł z góry. Dymitr odbił pokracznie kij i postanowił zaatakować, choć ostrożnie. W końcu rudzielec był dużo starszy i większy. Jego kij niczym miecz uderzył z lewej. Peter zablokował cios i zaatakował z prawej. Trafił Dymitra w udo, a ten się skulił. To był błąd, bo Peter kopnął go i przewrócił. Dymitr pomyślał o tym jak dobrze byłoby gdyby drzewa spadły na rudzielca.
   Znowu  dziwne zdarzenie. Drzewa zaczęły się lekko chwiać. Szyszki spadały z drzew, jak grad. Drzewa chwiały się jeszcze bardziej. Peter uciekł. Dymitr próbował go gonić, wyprzedzić w drodze do wioski. Na próżno.
                                                                     ***
   Wracając do wioski zastanawiał się nd tym co mogło spowodować to zajście. Postanowił udawać, że nic się nie stało. Po co o tym komukolwiek mówić? Jeszcze ludzie wezmą go za czarodzieja lub co gorsza a czarnoksiężnika. Może męczący go chłopcy będą trzymać mordy na kłódę? Przecież to wcale nie powód do dumy, być spranym przez młodszego i mówić tu o magii. Miał tylko dwanaście lat i żadnej rodziny. Tego mu brakowało! Tytułu magika i szarlatana! Ale on nigdy nawet nie próbował uczyć się niczego o magii. Cała jego wiedza była bardzo zwięzła i ograniczała się do tego co wyciągał z organizowanych co miesiąc spotkniach służących o dowiadywaniu się o zjawiskach i stworzeniach magicznych oraz obrony przed nimi. Spotkania oraganizował Ronald "Wielki Pogromca Smoków". Tak naprawde Roland  pokonał tylko jednego smoka. Bagniak brązowy. Gatunek znany ze strasznych czynów!  Napadanie oberż i kradzież piwa! Straszenie rybaków i pasterzy, by zagarnąć ryby i owce w ramach posiłku! Bagniak potrawił osiągnąć bez ogona ( nie miał go) prawie dwa metry długości! Uwieżcie mi, w porównaniu z ziejącymi ogniem kilkadzięsięcio metrowymi smokami ta straszna bestia, przypominająca raczej kupe łajna niż smoka, robiła wrażenie!  Jednak to nie była jedyna godna uwagi walka Rolonda. Zmierzył się z pięcioma goblinami naraz. Nigdy nie wspominał o tym, że wyszedł z tej walki nieprzytomny, choć te gobliny nie były nawet czystej krwii. Och! Przepraszam zagalopowałem się i nie wytłumaczyłem czym różniła się krew czysta od splugawionej. Mój błąd. Może zaczne od początku.
   Dawniej na świecie żyły tylko ludy o czystej krwii. Elfy. Krasnoludy. Gobliny. Nie gobliny niskie, karłowate głupie i krwiożercze. Wysokie na prawie dwa metry, dumne ,waleczne istoty. Żyło wtedy wiele entów, żywych i rozumnych drzew. Driad leśnych. Nie było psów. Były tylko wilki. Nie istniały " smoki-pokraki" takie jak wspomniany wcześniej bagniak. Były tylko te dumne i mądre. Magia była łatwo dostępna. Nikomu nie śniło się nawet by do czarów używać własnej many lub krwii. Moc, mana, energia. Były w powietrzu. Każdy mógł sobie pozwolić na niewielkie czary. Nietrzeba było wytwarzać własnej energii.  Nawet krasnoludy czarowały.
  Jednak potem coś miało się zmienić. Do dzisiaj nikt nie wie czemu Zaraza przybyła. Zaczęło się od tego, że energia w powietrzu zaczęła się ulatniać. W pewnym momencie nikt już nie potrafił czarować. Wszystkie stworzenia zdiwione zajściem posądzały inne ludy o wykorzystanie całej energii. Elfy zaatakowały krasnoludy. Po stronie elfów stanęły enty, driady i inne stworzenia leśnie, ponieważ elfy były strażnikami lasów. Krasnoludy miały po swojej stronie gobliny, i niewspomniane wcześniej golemy. Duchy tworzące swe ciało ze skał, ziemi i drzew. Golemy były groźnymi przecinikami bo mogli wcielić się w drzewo i udając enta wejść w szeregi wroga, a potem przybrać kamienną formę używając pniaka jako broni. Wojna się zaczęła, a Zaraza nabierała siły.  Powoli większość goblinów zaczynała mutować. Stawały się małe, obrzydliwe. Poskarżyły o to krasnoludy i przeszły na elficką stronę barykady. Zaraza rozniosła się i tam. Enty i driady zaczęły uciekać. Niestety po krasnoludzkiej stronie również zaraza się piętrzyła. Gobliny zaczęły mutować z golemami. Powstały trole. Z krasnoludami - gremliny. Wysokie gobliny zbiegły z armi chroniąc czystą krew. Gobliny i elfy - gnomy. Driady - chochliki. Tylko garstka istot zatrzymała czystą krew. Doszły kolejne mutacje . Wilki - psy. Część troli zmieniła się w orki. Nie wiadomo skąd pojawili się ludzie.
  Wojna uspokoiła się gdy pewien elf nauczył się używać własnej mocy. Dużo ludów potem opanowało tą zdolność z różnym skutkiem. Na przykład krasnoludy od tej pory prawie nie używali magii. Nauczyli się ją wplatać do skał. Tak powstały runy. Energie brali z miejsc w podziemiach gdzie mana dostępna była w powietrzu.
Zaraza zrodziła wiele ludów, ale i wiele splugaawiała, zostawiając odłamki tylko czystej krwii.
Wracając do Dymitra. Jego plan pozostawienia,  tego co się stało w lesie legł w gruzach. Na ścieżce do wioski stał tłum ludzi. Prześladowcy. Wieśniacy. Czarodziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz