Chris skończył polerować miecz. Długi. Zrobiony tak by można go było używać zarówno jako jednoręczny jak i dwuręczny. Osłona rąk lekko wygięta w górę. Skórzany uchwyt na rękę. Ciężarek w kształcie głowy lwa.
Kapitan Gwardii musiał był bardzo bogaty, by sprawć sobie taki.
Jego ojciec wyrabiał najlepsze miecze w mieście. Zawsze chciał by Chris został kowalem. On jednak wolałby być rycerzem.
Był wieczór. Odpowiedzialni za to ludzi zaczeli rozpalać latarnie.
W pewnym momencie Chris usłyszał coś dziwego. Jakby tupanie, czy coś. Rodzina już spała. Postanowił się wymknąć.
Pochwycił miecz trzymany w rękach. Miał nadzieje, że to jakiś niewprawny włamywacz, próbujący wkraść się do domu jego sąsiadki, w której się potajemnie durzył. Wtedy on wskoczy z mieczem kapitana gwardii i zabije rzezimieszka, zyskując przy tym względy damy.
Póki co był w swoim pokoju. Podszedł do drzwi i otworzył je delikatnie. Wyszedł na wąski korytarz. Przy okazji poprawił ciemnobrązowe włosy w zwierciadle na ścienie. Trzeba jakoś wyglądać ratując ukochaną. Zszedł schodami. Do domu Nadii (tak się nazywała) bliżej było od tylnych drzwi w kuchni. Wyszedł, zimne powietrze dmuchnęło w niego.
Dźwięk tupania nie nadchodził od domu Nadii. Od murów miasta...
Chris pobiegł pędem trzymając miecz w rękach. Był za duży dla niego. Ulice były puste. Gdy dobiegł do murów wspią się po schodach prowadzących na górę. Strażnicy spali. Jak zwykle.
Wyjrzał nad blanki i zaczął krzyczeć, by zbudzić strażników. Miasto było atakowane.
***
Dlaczego dziś?!
Dlaczego nie wczoraj?!
Wioska znajdowała się nad rzeką, która tworzyła kształt zgiętego łokcia, zawracając. Tłum stał przed mostem. Dymitr miał pecha. Uciekający chłopcy wrócili do wioski i o wszystkim powiedzieli. Akurat tego dnia okoliczny czarodziej przybył do wioski, by sprawdzić aktywność stworzeń magicznych. Akurat tego dnia! Akurat tego dnia, gdy działo się coś dziwnego!
-To on! To ten czarnoksiężnik! - Peter wrzeszczał jak opętany. Czarodziej podszedł bliżej Dymitra. Przyjrzał mu się. Ten ocenił go wzrokiem. To nie był ten sam mag co zawsze. Wyglądał też całkiem inaczej. Jego broda była krótka, ciemnobrązowa. Miał coś około trzydzieski. Poprzedni czarodziej miał długą, siwą brodę, sięgającą prawie do pasa. Ten nie nosił okrycia głowy. Jego włosy były spięte z tyłu. Poprzedni miał szpiczastą czapkę, taką jaką noszą magowie, w balladach śpiewanych przez bardów w karczmach.
-Co się stało w tej kniei chłopcze? - Zmarszczył brwi. Dymitr dostrzegł tatuaż biegnący przez jego oko. Był niebieskim znakiem przypominającym krasnoludzkie zdobienia, polegające na geometrycznych kształtach.
-N...Nic... - Dymitr lekko obrócił głowę szukając ewentualnej drogi ucieczki. Przed nim znajdował się strumyk, most i drewniane chaty. Po jego prawej i lewej pola uprawne, obecnie uginające się od złotej pszenicy. Z tyłu droga do lasu. Kilkadziesiąt metrów odkrytego terenu. Nie mógł sobie pozwolić na bieg odkrytym terenem. Hmmm... Chyba, że obiegłby tłum i wbiegł między chaty...
-Kłamie! - Wrzasnął Peter. - Sam widziałem jak...
-Zamkniesz w końcu pysk?!- Spojrzał na niego krytycznym wzrokiem. - Pytam co się stało?! Ten rudzielec opowiada o kijach bijących dzieci i szyszkach spadających idiotom na głowy, co się tam stało?! - rzucił przez zęby i chwycił Dymitra za koszulę. Po chwili chłopak odskoczył i zaczął uciekać w stronę wioski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz